niedziela, 18 kwietnia 2010

Senne Wydziedziczenie

goa
 Nad ranem, dzień po urodzinach, męski  głos w moim śnie powiedział 'wydziedziczam cie'. W pierwszej chwili myślałam, ze chodzi o majątek czysto materialny. Zdenerwowałam się trochę, ze może moi rodzice chcą mnie wydziedziczyć ze spadku ... jakkolwiek niewielki on będzie...zazdrościć Karol, ze ona pewnie wszystko dostanie...Głowa zaczęła pracować, niefajne myśli krążyć. Po jakimś czasie, wiercąc się pod kołdra mojej szwajcarskiej samotni, pogodziłam się z ta myślą i natychmiast uświadomiłam sobie co miał mi naprawdę do przekazania ten sen, do czego odnosiły się te słowa. Zostałam wydziedziczona ze swojej rodzinnej historii, zamkniętego dziedzictwa pokoleń, które ciągle powtarzają te same błędy mając dostęp do podobnego pola energii, dzieląc te sama częstotliwość. Uwolniona z drzewa, które uschło, ze smutnego dziedzictwa, z ciężaru i odpowiedzialności, który moi rodzice wciąż na mnie kładą swoimi przekonaniami. Z zerowania na energii innych, nie brania odpowiedzialności, z negatywizmu, z wew pustki, sytuacji bez wyjścia, z bezradności....Poczułam że zaczynam wszystko od nowa. Ze zasadzone w chwili mojego poczęcia, przez wieczność i Pana Boga,  Drzewo MOJEGO Życia zaczyna kwitnąc, rodzic kwiaty o pięknych barwach i kształtach. Uświadomiłam sobie, ze poniekąd nieświadomie, dbałam o nie od wielu, wielu lat. Obkopywałam go, osłaniałam od wiatru i deszczu, przesadzałam w coraz dogodniejsze miejsca, bardziej nasłonecznione i przestrzenne, czytałam i czytałam jak o nie dbać, śpiewałam mu i tańczyłam na około małego ziarenka, ogrzewałam je żywym ogniem i światłem ....aż...wystrzeliły  w niebo pąki, zdrowe i mocne, kierujące się do słońca, prawie nie rzucające cienia... I to wszystko przyniosła wiosna. Tak jak w naturze. Jestem w końcu dzieckiem wiosny, przednówka. Jak wrócę do domu czeka mnie praca nad moim zmęczonym smutkiem ciałem, oddanie mu honoru za te wszystkie lata trwania, działania mimo trucizny, które w nie sączyła moje przeszłość, moje myśli, destrukcyjne działania. Oddaje pokłon Mojej Historii :
matce i ojcu moich rodziców
ich trudom i znojom
sile i słabości
ich historii
ich przodkom
matce i ojcu
ich historii
ich smutkom i radościom
uśmiechom i tragediom
siostrze
jaj historii
wszystkim moim niedonoszonym braciom
napięciu łona mojej matki
opiece którą miała mi silę dać mimo wszystko
samotnemu dzieciństwo
bujającej się w miejscu dziewczynce
jaj mądrym oczom
tęsknocie za ciepłem i bezpieczeństwem 
wrażliwości

pierwszym przyjaźniom
godzinom zabaw przed blokiem i naszym drzewie
wakacjom na wsi
łzom wylewanym przy każdej okazji
chorobliwej nieśmiałości
obawie przed ludźmi
nocnym strachom
moczeniu nocnemu
odwadze pierwszych wyjazdów poza 'dom'
dorastaniu
namiastkom samodzielności
wewnętrznemu chaosowi
kontrolowanemu buntowi
moim związkom
depresji
myślom samobójczym
nienawiści do swojego ciała
Anglii
niezrozumieniu
wciąż samotności
bezradności
narkotycznym upojeniom
jedzeniowym problemom
szaleństwo
Brahma Kumaris
moim aniołom
wszystkim mądrym słowom
latom na Wyspowej
kochanej pani Basi
candidzie i vestibulodyni
podróżom
przemyśleniom
książkom
duchowym nauczycielom
psychologii
tańcowi
moim zwierzętom
mojemu ciału
chacie pod Sowa i Dolinie Tęczy
małżeństwu
sobie.
Teraz mogę zaczynać od nowa.

środa, 14 kwietnia 2010

post scriptum do urodzin. podtytuł VULVODYNIA

goa - watching tha dolphins
Jako że od jutra nowe zycie zaczynam, to dziś jeszcze na kredyt starego,  bóle chciałam powylewać, a raczej popłakać nad 'swoim strasznym losem' i nad tym co 'mnie biedulkę' spotkało. Uzewnętrznić się i przez to uwewnętrznić. Powiedziec na glos. Wyjac z mroku.  Pobyć ofiarą losu swego...
A tak poza tym, to co napisałam po prostu mi sie podoba i z czystego egoizmu  poniżej ten tekst przytaczam.
A tak już na poważnie, to jest to bardzo ważny temat dla wielu kobiet i dziewcząt na całej ziemi i honor w poniższym wyznaniu im oddaję:

Ból przy intymnym kontakcie zaczął się kilka lat temu (.. nie pamiętam i nie chce pamiętać ile...) tak w zasadzie nagle i nic nie wskazywało na to ze stanie się to koszmarem zatruwającym moje sny na jawia i w realu aż do niedawna. Po pewnym czasie jego nasilenie uniemożliwiło mi zupełnie współżycie. Szukałam pomocy - lekarze ruszali ramionami lub robili ze mnie 'znerwicowana histeryczkę' jako ze fizycznie wszystko było ok. Za bólem przyszedł strach, który z czasem przerodził się w chroniczny. Nie było wyjścia.  Kręciłam się wkoło. Bałam się swojego ciała bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. W ramach szeroko uprawianego przeze mnie 'eskejpizmu' wstąpiłam nawet na duchowa ścieżkę propagującą celibat - bo w zasadzie i tak już tak żyłam, mimo ze w związku. Wydawało mi się to wówczas 'znakiem' przemawiającym za tym ze jestem stworzona najwidoczniej do 'wyższych celów'. Z oficjalnej drogi duchowej po jakimś czasie wystąpiłam, poszukiwałam sama ale w moim intymnym życiu dożo się nie zmieniło. Jakiś czas mieszkaliśmy z Klaudkiem oddzielnie i podświadomie oddychałam z ulga bo nie musiałam się obawiać zbliżenia. Sytuacja tzw.patowa po prostu! ! Ze barrddzzooo bolała i fizycznie i psychicznie - w zasadzie 'niedowytrzymania' - chociaż wiadomo człowiek wszystko wytrzyma jak musi. Waliłam głową w mur, płakałam i wyłam. Konflikt pomiędzy pragnieniem intymnego scalenia z partnerem a paraliżującym strachem przed nim był źródłem ogromnej frustracji. Połączenia nerwowe tak wiele razy przebyły te sama drogę ze sama myśl o seksie przyprawiała mnie o strach. W rozmowach ze znajomymi, rodziną, wydawałam się bagatelizować fakt ze nie mamy dzieci, w środku plącząc. Jak miałam im powiedzieć że dla nas jedyna nadzieją jest niepokalane poczęcie, a to przecież jak na razie w historii ludzkości wydarzyło się raz! A i to nie jest pewne. Wiadomo czas płynie, zegar biologiczny wybija swoje 'tiktak' z każdą sekunda. Patrzyłam na inne kobiety na ulicy i obsesyjnie myślałam o tym zże one 'mogą' a ja nie. Zazdrościłam im. Cierpiałam odizolowana, bo wiadomo w cierpieniu każdy jest samotny, a tym bardziej jeżeli coś co nam dolega jest niezrozumiałe, dziwne, a w dodatku tabu. Kilka dni temu, po kolejnym kryzysie, zaczęłam wertować neta -' vulvodynia...co to jest???? Wow. Płakałam i śmiałam się jednocześnie. MAM VULVODYNIE!! A właściwie vestibulodynie. Wiem co mi dolega. Jestem normalna!!! To jest czysto fizyczna dolegliwość! Nie psychiczna ! Można ją leczyc. 13 mln kobiet w samych Stanach na nią choruje! Te dziewczyny mówią tym samym językiem co ja. Jesteśmy z tej samej planety. ' Jakaż to ulga odnaleźć bohaterki tej samej bajki po tylu samotnych latach. Dalej wertowałam neta. Gdzieś przeczytałam, ze vv to choroba ' zamkniętych łez' - dużo dla mnie jest w tym prawdy i  jeżeli każda kobieta doda do swojej osobistej historii  kolektywną prawdę o tym co kobiety i ich ciała przechodziły przez wiele wieków to trzeba przyznać jest nad czym płakać.  Na szczęście materia złożona jest z przeciwieństw. Po drugiej stronie szali jest radość! Wiedząc na czym stoimy możną przetransformować bezradność w silę, cierpienie w radość, łzy w brylanty! Może nie być łatwo, wielu alchemików poświeciło cale swoje życie na przemienienie ołowiu w złoto, ale myślę, ze warto! Ze w zasadzie nie ma innego wyjścia! Wierzę, że jest to możliwe jeżeli włożymy w to determinację i serce. To jest motto na moje nowe życie!!!
I tak na koniec starego, wciąż na optymistyczna nutę...
Los chciał, ze dzień po moim wielkim odkryciu siedząc ze znajomymi przy stole ktoś poruszył temat króla Henryka 8 - oprawcy i miłośnika kobiet - i jego pozwu rozwodowego opartego na 'matrymonium non consumata' zadając kilkakrotnie to samo pytanie: 'A jak w zasadzie to nieskonsumowanie można udowodnić?'. Oczywiście wszystko było okraszone ironią i śmiechem. Jeszcze 2 dni wcześniej dotknęło by mnie to do żywego, rozdrapało isniejącą-nieistniejącą ranę, a tymczasem moja reakcja sama mnie zaskoczyła. Wyprostowałam się na krześle i ze spokojem byłam ze sobą, bo wiedziałam, ze takich kobiet jak ja jest więcej, ze 'nonconsumate' które nas dotyczy jest ok, ze nie jest to wyrok do końca życia, że nie jestem gorsza,  niewartościowa jako kobieta, nienormalna. Ze po prostu cierpię na stosunkowo rzadka chorobę, w zasadzie 'nieistniejącą' w Polsce, którą długo się leczy, której w dodatku w naszym kraju nikt nie chce leczyć, ale najważniejsze że jest nadzieja. W stanach, w których obecnie każdy lekarz i pielęgniarka zna vv, w których istnieją szpitale zajmujące się tylko leczeniem tej dolegliwości, 16 lat temu nikt o niej tez nie słyszał a cala sprawę nagłośniła grupa 5 kobiet cierpiących na bóle pochwy, nie wiedząc o nich nic.........Jest o co walczyć, o czym mówić.   Nigdy nie jest za późno żeby przetrzeć nowe ścieżki!!! Nigdy nie jest z późno na nowe życie!

ps. Słowa uznania dla mojego męża za to ze przeszedł cala te drogę ze mną, będąc zawsze dla mnie wsparciem w vv i jest gotowy dalej nią kroczyć.

urodziny

Znowu jestem na dobrowolnym wygnaniu 'za chlebem'. Jest wieczór, godz.21. Za kilka godz. rozpoczynam wiek 1 numerologiczny , przewracam kolejna kartkę w książce noszącej tytuł 'Moje życie'. Zapisuję nową tabularazę.. Niech będzie pełna radosnych,mądrych słów, śmiechu i ciszy! Pełna 'teraz', entuzjazmu,  siły i odwagi. Bliskości i ciepła. Pełni. Niech pisze ją stabilna ręka, pewnie a zarazem lekko.
Niech będzie to początek 'Nowego' w moim życiu - bardzo tego pragnę. Czego życzę sobie...nie mogę powiedzieć na głos...Czego życzyli mi bliscy...tego mniej więcej co ja sobie ...te urodzinowe życzenia, i wszelakie inne zresztą też, zwykle są do siebie podobne, maja coś w sobie ponadczasowego i uniwersalnego. Są jakby wyznacznikiem tego czego każdy człowiek pragnie w dziedzinie ducha : radości, szczęścia, spokoju, i w dziedzinie materii: zdrowia, sukcesu 'zawodowego' i 'życiowego'. Czasami tez życzymy sobie pieniędzy, bo chociaż wiadomo pieniądze szczęścia nie dają ale dla godnego życia sa niezbędne a ich brak potrafi spędzać sen z oczu.
Kita dzięki za bycie ze mną dziś i zawsze, wspólną celebrację mojego święta!
A moim rodzicom, których kocham i szanuje, mowię w ten dzień dla mnie specjalny: 'Pocałujcie mnie gdzie'  bo głupi jesteście jak but!!! Kolejny z kolei rok nie zadzwonili żeby mnie ukarać za zrobienie czegoś czego sobie nie życzą!!! za bycie taka jaka nie 'mam prawa' być!!! 'Zegnajcie' kochani!
Rach Ciach Ciach pępowina przecięta.
Wow zdecydowanie czuję się lżej.
Nowa karta, nowa energia, nowy los.

środa, 7 kwietnia 2010

HDC czyli Heroizm Dnia Codziennego

Kazda/y z nas ma w zanadrzu opowiesci z tej kategorii, przeszedl swoje i wciaz doswiadcza chwil, ktore wymagaja od niej/niego nadludzkiego wysilku. Dla jednych  moze to byc wstanie z lozka kiedy kazda komorke ich ciala przeszywa smutek, dla innych uratowanie komus zycia. I w jednej i drugiej sytuacji obszar potencjalu jakiego ludzie ci dotykaja w danej chwili moze byc identyczny, bo wszystko zalezy od ich osobistej chistorii i wewnetrznej sily.
Ja nie naleze do wyjatkow. Dobrze znane mi sa te male heroiczne czyny dnia codziennego, energetyczne silowanie sie ze swoim strachem, paralizujacymi uwarunkowaniami, mowienie prawdy kiedy nikt nie chce jej sluchac, takze ja sama, przeciwstawianie sie 'zlu tego swiata', takze w sobie.
HDC to jedno z moich bardziej ulubionych wyrazen. Sama mysl o nim pomaga wstac z kolan i byc czlowiekiem wyprostowanym, jak pisal Herbert.
Wszyscy jestesmy heroskami i herosami na swoj indywidualny sposob. Czyz nie jest to piekne? Amen.

smiech to zdrowie

a cialo zna odpowiedz - i kierujac sie tymi 2 haslami ostatnio praktykuje przefajne cwiczenie - wyobrazam sobie komorki mojego ciala smiejace sie do rozpuku, plasajace, tanczace, podspiewujace np.sialalala, hejhohejho i tym podobne, wykonujace uklady choreograficzne na wzor pulp fiction, poskakujace z radosci...naprawde niezly ubaw

zaslyszane i przekrecone

szame on me, shame on me
to put all the blame on myself
all responsibility
not to run free
shame on me

podroz czyli co sie moze wydarzyc w czasie podrozy z Krosna do Warszawy neobusem.

( chwilow brak mi polskich liter takze czytaczy przepraszam za uniedogodnienie )
Mozna:
* smiac sie szczerze jak Pippi Lanksztrum czytajac ksiazke Anny Gavaldy 'Pocieszenie'.
* (czytajac te sama pozycje) plakac jak Scarlet Ohara zewnymi lzami.
* zjesc powoli kanapke z past rybna wg 5 przemian, rozkoszujac sie kazdym kesem, a na deser kawalek przedwczesnego swiatecznego mazurka.
* uswiadomic sobie, ze lubi sie ogrodki dzialkowe - male poletka, namiastki wolnosci dla klasy pracujacej, na ktorych zapaleni dzialkowicze sadza co moga - oraz architektoniczna roznorodnosc ich zabudowan rodem z PRL pod haslem: 'klece z tego co moge a jak nie moge to przez noge'.
* popatrzec na swoje dlonie, tak naprawde i bez oczekiwan i strachu, poczuc je, poczuc serce, stopy, lzy i usmiech.
* posluchac dobiegajece z radia pana kierowcy dzwieki utworow Stinga, Claptona, Collinsa - dzentelmenow z przeszloscia i Rojka spiewajacego o samotnosci w swiecie ktory jest tez moj
* docenic kierowce za niezly gust muzyczny
* w przelocie rzucic okiem na arcydzielo budownictwa drewnianego -  swego czasu przepiekny dom z podwieszanymi balkonami, teraz walacy sie pod upluwem lat, ktory ktos dawno temu wlasnymi rekoma wybudowal i wyrzezbil...
* zobaczyc bociany, zielona szkole, kapliczke i woz z koniem, cmentarne anioly bez skrzydel i ze skrzydlami, kwiaty tanczace na grobach ...
* poczuc na swojej twarzy pierwsze promienie wiosennego slonca, tak bardzo wyczekiwane po dlugiej zimie
* wyprostowac sie i oddychac pelna piersia
* obejrzec przydrozne kobiety, kazda za wysokich obcasach z torebka i swoja wlasna historia pod pacha
* usmiechnac sie do psa pilnujacego zalanego w bele pana w Skaryszewie
* zamyslic sie nad egzotycznie brzmiaca nazwa zakladu przetworstwa miesnego MAMBA
* zatrzymac sie i stwierdzic, ze w zyciu naprawde powinny liczyc sie przyjemnosci dnia codziennego...