środa, 14 kwietnia 2010

post scriptum do urodzin. podtytuł VULVODYNIA

goa - watching tha dolphins
Jako że od jutra nowe zycie zaczynam, to dziś jeszcze na kredyt starego,  bóle chciałam powylewać, a raczej popłakać nad 'swoim strasznym losem' i nad tym co 'mnie biedulkę' spotkało. Uzewnętrznić się i przez to uwewnętrznić. Powiedziec na glos. Wyjac z mroku.  Pobyć ofiarą losu swego...
A tak poza tym, to co napisałam po prostu mi sie podoba i z czystego egoizmu  poniżej ten tekst przytaczam.
A tak już na poważnie, to jest to bardzo ważny temat dla wielu kobiet i dziewcząt na całej ziemi i honor w poniższym wyznaniu im oddaję:

Ból przy intymnym kontakcie zaczął się kilka lat temu (.. nie pamiętam i nie chce pamiętać ile...) tak w zasadzie nagle i nic nie wskazywało na to ze stanie się to koszmarem zatruwającym moje sny na jawia i w realu aż do niedawna. Po pewnym czasie jego nasilenie uniemożliwiło mi zupełnie współżycie. Szukałam pomocy - lekarze ruszali ramionami lub robili ze mnie 'znerwicowana histeryczkę' jako ze fizycznie wszystko było ok. Za bólem przyszedł strach, który z czasem przerodził się w chroniczny. Nie było wyjścia.  Kręciłam się wkoło. Bałam się swojego ciała bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. W ramach szeroko uprawianego przeze mnie 'eskejpizmu' wstąpiłam nawet na duchowa ścieżkę propagującą celibat - bo w zasadzie i tak już tak żyłam, mimo ze w związku. Wydawało mi się to wówczas 'znakiem' przemawiającym za tym ze jestem stworzona najwidoczniej do 'wyższych celów'. Z oficjalnej drogi duchowej po jakimś czasie wystąpiłam, poszukiwałam sama ale w moim intymnym życiu dożo się nie zmieniło. Jakiś czas mieszkaliśmy z Klaudkiem oddzielnie i podświadomie oddychałam z ulga bo nie musiałam się obawiać zbliżenia. Sytuacja tzw.patowa po prostu! ! Ze barrddzzooo bolała i fizycznie i psychicznie - w zasadzie 'niedowytrzymania' - chociaż wiadomo człowiek wszystko wytrzyma jak musi. Waliłam głową w mur, płakałam i wyłam. Konflikt pomiędzy pragnieniem intymnego scalenia z partnerem a paraliżującym strachem przed nim był źródłem ogromnej frustracji. Połączenia nerwowe tak wiele razy przebyły te sama drogę ze sama myśl o seksie przyprawiała mnie o strach. W rozmowach ze znajomymi, rodziną, wydawałam się bagatelizować fakt ze nie mamy dzieci, w środku plącząc. Jak miałam im powiedzieć że dla nas jedyna nadzieją jest niepokalane poczęcie, a to przecież jak na razie w historii ludzkości wydarzyło się raz! A i to nie jest pewne. Wiadomo czas płynie, zegar biologiczny wybija swoje 'tiktak' z każdą sekunda. Patrzyłam na inne kobiety na ulicy i obsesyjnie myślałam o tym zże one 'mogą' a ja nie. Zazdrościłam im. Cierpiałam odizolowana, bo wiadomo w cierpieniu każdy jest samotny, a tym bardziej jeżeli coś co nam dolega jest niezrozumiałe, dziwne, a w dodatku tabu. Kilka dni temu, po kolejnym kryzysie, zaczęłam wertować neta -' vulvodynia...co to jest???? Wow. Płakałam i śmiałam się jednocześnie. MAM VULVODYNIE!! A właściwie vestibulodynie. Wiem co mi dolega. Jestem normalna!!! To jest czysto fizyczna dolegliwość! Nie psychiczna ! Można ją leczyc. 13 mln kobiet w samych Stanach na nią choruje! Te dziewczyny mówią tym samym językiem co ja. Jesteśmy z tej samej planety. ' Jakaż to ulga odnaleźć bohaterki tej samej bajki po tylu samotnych latach. Dalej wertowałam neta. Gdzieś przeczytałam, ze vv to choroba ' zamkniętych łez' - dużo dla mnie jest w tym prawdy i  jeżeli każda kobieta doda do swojej osobistej historii  kolektywną prawdę o tym co kobiety i ich ciała przechodziły przez wiele wieków to trzeba przyznać jest nad czym płakać.  Na szczęście materia złożona jest z przeciwieństw. Po drugiej stronie szali jest radość! Wiedząc na czym stoimy możną przetransformować bezradność w silę, cierpienie w radość, łzy w brylanty! Może nie być łatwo, wielu alchemików poświeciło cale swoje życie na przemienienie ołowiu w złoto, ale myślę, ze warto! Ze w zasadzie nie ma innego wyjścia! Wierzę, że jest to możliwe jeżeli włożymy w to determinację i serce. To jest motto na moje nowe życie!!!
I tak na koniec starego, wciąż na optymistyczna nutę...
Los chciał, ze dzień po moim wielkim odkryciu siedząc ze znajomymi przy stole ktoś poruszył temat króla Henryka 8 - oprawcy i miłośnika kobiet - i jego pozwu rozwodowego opartego na 'matrymonium non consumata' zadając kilkakrotnie to samo pytanie: 'A jak w zasadzie to nieskonsumowanie można udowodnić?'. Oczywiście wszystko było okraszone ironią i śmiechem. Jeszcze 2 dni wcześniej dotknęło by mnie to do żywego, rozdrapało isniejącą-nieistniejącą ranę, a tymczasem moja reakcja sama mnie zaskoczyła. Wyprostowałam się na krześle i ze spokojem byłam ze sobą, bo wiedziałam, ze takich kobiet jak ja jest więcej, ze 'nonconsumate' które nas dotyczy jest ok, ze nie jest to wyrok do końca życia, że nie jestem gorsza,  niewartościowa jako kobieta, nienormalna. Ze po prostu cierpię na stosunkowo rzadka chorobę, w zasadzie 'nieistniejącą' w Polsce, którą długo się leczy, której w dodatku w naszym kraju nikt nie chce leczyć, ale najważniejsze że jest nadzieja. W stanach, w których obecnie każdy lekarz i pielęgniarka zna vv, w których istnieją szpitale zajmujące się tylko leczeniem tej dolegliwości, 16 lat temu nikt o niej tez nie słyszał a cala sprawę nagłośniła grupa 5 kobiet cierpiących na bóle pochwy, nie wiedząc o nich nic.........Jest o co walczyć, o czym mówić.   Nigdy nie jest za późno żeby przetrzeć nowe ścieżki!!! Nigdy nie jest z późno na nowe życie!

ps. Słowa uznania dla mojego męża za to ze przeszedł cala te drogę ze mną, będąc zawsze dla mnie wsparciem w vv i jest gotowy dalej nią kroczyć.

1 komentarz:

  1. Jesteś odważna kochana , właściwie to brak mi słów jak jeszcze , , Kocham . . . I idę z Tobą ramie w ramie, , ,

    OdpowiedzUsuń