Kto z nas nie mówi sobie co rok w Nowy Rok 'ten rok będzie lepszy' 'inny' 'będzie początkiem nowego'. Kto z nas nie obiecuje sobie tego, nie postanawia zmian...a później, za miesiąc dwa, musi stanąć oko w oko z prawda, ze w zasadzie nic się nie zmieniło, ze my tez jesteśmy tacy sami, ze wszystkie postanowienia wzięły w łeb.
Ja w tym roku, z premedytacją postąpiłam inaczej tzn.już na tydzień przed końcem roku postanowiłam ze nie robię żadnych postanowień, żadnych oczekiwań, żadnych nadziei. Jedyne moje postanowienie dotyczyło bycia otwarta na to co życie przyniesie - z całą świadomością na jaką mnie stać w danej chwili. Z premedytacją zmierzyłam sie z moimi przeróżnymi strachami, które mną rządziły, a była ich spora lista. Koniec roku był wiec bardzo burzliwy. Dużo się we mnie działo. Dużo emocji po mnie przepływało wzdłuż i wszerz, w prawo i lewo, z góry do dołu...A ja postanowiłam je obserwować, poddać się, nie stawiać oporu, nie bać się. Postanowiłam zmierzyć się z ciemnością. Przyjrzeć się jej z rożnych perspektyw.Obejrzeć pod lupą świadomości. Biegałam po domu mojej podświadomości, uwarunkowań i przeszłości ... i gdzie się dało zapalałam światła. Wymiatałam kurze. Robiłam porządki. To co stare żegnałam, robiąc miejsce na nowe. Czułam dosłownie jak jakaś cześć przysłowiowej karmy wypala się we mnie. Z każdym dniem tego procesu stawałam mocniej na ziemi. Zapuszczałam głębiej korzeni. Pokłoniłam się z czcią mojej przeszłości, rodzicom, babciom,dziadkom, ciociom, wujkom, rodzeństwu...Miałam przeszłość! Uznałam ją jako najlepszą z możliwych. Stałam się częścią mojego rodu, i komu zdołałam, dałam w nim równoważne miejsce - wszystkim wykluczonym, o których wiedziałam, przeróżnym rodzinnym tabu, a przede wszystkim SOBIE. Słowem odwaliłam kawal dobrej roboty. Załatwiłam to co w tym momencie czasu i przestrzeni miałam załatwić. I to bez postanowień. Bez decyzji o zmianie. Przez kontakt ze swoja słabością stałam się silna. Przez konfrontację ze swoim strachem, stałam się odważna. Przez zajęcie przyznanego mi miejsca w moim układzie rodzinnym, zapuściłam korzenie. Zobaczyłam swoje dotychczasowe relacje w innym świetle i pokłoniłam się im z czcią i szacunkiem.. Ze wszystkimi zawarłam przymierze 'zgody na nich i nasze wspólną przeszłość i teraźniejszość. Zaczęłam od nowa karierę zawodowa... itd itd itd .... i coś jeszcze ...na koniec......otarłam się o panią śmierć...o ułamek sekundy i 1 metr...bo wczoraj z mężem mieliśmy wypadek.
Czyż życie w swej złożoności jest doskonale? Wszystko dąży do porządku i wypełnienia. Codziennie rodzimy się na nowo. Co rok też........bez postanowień, z premedytacja ....
sobota, 8 stycznia 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz